Inwestowanie wiąże się z ryzykiem. Jest to frazes, który można często usłyszeć chociażby w materiałach marketingowych różnych banków czy funduszy. O ile stwierdzenie to jest prawdziwe, to jednak niekonkretne. W każdej inwestycji mamy do czynienia z co najmniej kilkoma rodzajami ryzyk o różnej skali. Drugą kwestią jest to, jak dany inwestor podchodzi do ryzyka finansowego. Ta sama inwestycja może być różnie traktowana przez różnych inwestorów. Jedni skaczą na bungee, a innych przeraża sama myśl o takim skoku. Każdy z nas ma inne podejście do ryzyka – także tego związanego z pieniędzmi.
W tym wpisie poruszę pewne aspekty związane z psychologią finansów, postaram się wskazać, co może wpływać na naszą skłonność do ryzyka oraz jakie ryzyka faktycznie pojawiają się w inwestowaniu. Dodam, że tekst zaczyna się trochę bardziej teoretycznie, a kończy bardziej praktycznie, więc niech nie zrażą Cię pierwsze akapity 🙂
- Czy jest czego się bać?
- Im dalej w las, tym więcej… ryzyk
- Strata – czyli to, co nas boli
- Po co tu jesteśmy?
- Miara progu bólu – maksymalne obsunięcie kapitału
- Czy nie oczekujemy za wiele?
- Jak faktycznie ocenić swoją skłonność do ryzyka?
- Gdzie te ankiety?
- Podsumowanie
Czy jest czego się bać?
Osoby niezbyt obyte z finansami mogą mieć problem z określeniem, czym jest to tajemnicze ryzyko związane z inwestowaniem. Potocznie, słowa „ryzyko” używamy w wielu kontekstach i zazwyczaj ma ono wydźwięk negatywny. Podkreśla, że możemy doznać jakiegoś urazu, straty, lub, że dana czynność jest po prostu lekkomyślna. W finansach mamy do czynienia z różnymi rodzajami ryzyka, które możemy kategoryzować (kilka przykładów podam poniżej).
Zazwyczaj myśląc o ryzyku w inwestycjach, utożsamiamy je ze zmiennością. Widzimy ją najczęściej, kiedy wycena danej inwestycji gwałtownie zmienia się w czasie. Im te zmiany są większe (zarówno w dół, jak i w górę), tym uznajemy, że ryzyko jest większe. Najczęściej do mierzenia zmienności stosujemy odchylenie standardowe, czyli miarę tego, jak różne wyniki wyglądają na tle średniej arytmetycznej. Odchylenie standardowe nie jest uniwersalną miarą do oceny każdego typu ryzyka, ale może sprawdzić się w przypadku ryzyk rynkowych.
Ryzyka rynkowe
Ryzyko ceny – gdy przedmiotem inwestycji są instrumenty notowane na aktywnym rynku, ich cena podlega ciągłej zmianie. Uczestnicy rynku kupują i sprzedają dane aktywo, co powoduje fluktuacje ceny. Tego typu ryzyko występuje chociażby przy zakupie akcji, obligacji notowanych na rynku, surowców i ETFów[1].
Ryzyko walutowe (kursu walutowego) – pojawia się, kiedy inwestycja jest denominowana w walutach obcych. Finalna stopa zwrotu będzie zależeć zatem nie tylko od zmiany ceny danego aktywa, ale także od zmiany kursu walutowego. Zmiana kursu walutowego może przynieść zarówno dodatkowy dochód jak i stratę z inwestycji. Wartość funduszy i ETFów inwestujących na rynkach zagranicznych oraz wszelkich aktywów zagranicznych (w tym złota) zależy od zmiany kursu walutowego.
Ryzyko stopy procentowej – zmiana stopy procentowej wpływa na oczekiwanie co do stóp zwrotu w gospodarce. W przypadku wzrostu stóp procentowych, nowe obligacje tych samych emitentów płacą wyższe odsetki, a tym samym cena starszych obligacji, również płacących stałe odsetki, musi być niższa (stają się one mniej atrakcyjne). W przypadku spadku stóp procentowych sytuacja jest odwrotna – obligacje stałokuponowe stają się bardziej atrakcyjne.
Wszystkie opisane powyżej ryzyka są symetryczne. Oznacza to, że w wyniku zaistnienia danego ryzyka możemy zarówno zyskać jak i stracić, np. cena aktywa może się zmienić w korzystnym dla nas kierunku. W takich kategoriach ryzyka stosowanie odchylenia standardowego może mieć sens.
Ryzyka niezwiązane ze zmiennością
Powyższa lista ryzyk to dopiero początek. Ryzyko płynności, ryzyko niewypłacalności i ryzyko bankructwa emitenta akcji lub obligacji są kolejnymi kategoriami ryzyk, które należy wziąć pod uwagę. Utrata płynności przez emitenta papierów wartościowych np. obligacji może doprowadzić do jego niewypłacalności, czyli bankructwa. Co więcej, ryzyka te są niesymetryczne: w wyniku ich wystąpienia możemy jedynie stracić (pomijam tutaj możliwość kupowania instrumentów, takich jak CDS (ang. Credit Default Swap), które mają zabezpieczać przed bankructwem konkretnej firmy, gdyż korzystają z nich tylko klienci instytucjonalni np. banki). W sytuacji upadłości emitenta tracimy często cały zainwestowany kapitał, czyli nasza strata z tytułu niewykonania zobowiązania (ang. Loss Given Default, LGD) wynosi 100%. Czasami możemy odzyskać część kapitału, gdy jest on zabezpieczony jakimś innym aktywem lub majątkiem danego emitenta, np. wystawca obligacji daje zabezpieczenie w postaci nieruchomości lub innych aktywów. Wtedy mamy do czynienia ze wskaźnikiem odzyskania należności (ang. recovery rate). Po co o tym wspominam? Chcę pokazać, że nawet sytuacja bankructwa danego emitenta nie jest zero-jedynkowym scenariuszem, a zawiera w sobie wiele niuansów.
Tak naprawdę dla inwestora indywidualnego określenie prawdopodobieństwo bankructwa jednego KONKRETNEGO emitenta (ang. probability of default) jest w zasadzie (moim zdaniem) niemożliwe. Mam nadzieję jednak, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nie jest ono zerowe i może się wydarzyć. Przypadek Getbacku albo ostatni upadek Credit Swiss pokazują, że nawet znane i rozpoznawalne instytucje mogą szybko zakończyć swój byt. Oszacowanie potencjalnej stopy odzyskania środków z inwestycji oraz prawdopodobieństwa zajścia takiego wydarzenia dla pojedynczych emitentów jest bardzo trudne. Trzeba jednak o takiej sytuacji pamiętać, gdyż są to ryzyka jak najbardziej prawdziwe. Ryzyko związane kondycją danego emitenta minimalizuje się po przez dywersyfikację. Dlatego też w dalszej części wpisu nie rozważam w ogóle inwestowania w pojedyncze akcje i obligacje. Ryzyko będziemy rozpatrywać w kontekście inwestowania w zdywersyfikowany portfel akcji lub obligacji np. S&P500.
Im dalej w las, tym więcej… ryzyk
Niestety ryzyka opisane powyżej to nie jedyne problemy inwestorów. Każdy musi się liczyć także z innymi „zagrożeniami”.
Ryzyko regulacyjne/polityczne – w wyniku zmiany przepisów prawa mogą pojawić się nowe podatki lub wymogi ustawowe, które obniżą atrakcyjność inwestycji. Zmiany władzy mogą powodować większą niepewność na rynku, skutkującą trwałymi lub przejściowymi spadkami wycen aktywów, np. w wyniku zapowiedzi nowych rządzących co do zmian w podatkach od zysków kapitałowych.
Ryzyka geopolityczne – ryzyko związane z nałożeniem sankcji na nasz kraj lub spółki, które posiadamy w portfelu. Jest to pojemna kategoria ryzyk, począwszy od ograniczeń w handlu lub przepływie towarów i usług, a na konfliktach zbrojnych kończąc.
Ryzyko niedotrzymania warunków kontraktu – pojawia się, gdy druga strona kontraktu nie realizuje go zgodnie z postanowieniami umowy – np. realizuje je z opóźnieniem albo w ogóle odmawia realizacji. Tak było w przypadku niektórych użytkowników platformy RobinHood (platformy służącej do handlu akcjami), którzy przez krótki czas mieli zablokowaną możliwość dokonywania pewnych transakcji (chodziło o akcje spółki GameStop).
Ryzyko operacyjne – obejmuje zarówno ryzyka techniczne po stronie instytucji, z których korzystamy, jak i nasze własne błędy „operacyjne”. Poprzez błędne złożenie zlecenia, czyli tak zwany ludzki błąd po naszej stronie, np. w wyniku błędnego kliknięcia, możemy nieumyślnie ustawić zlecenie zakupu akcji za 6,95 zł zamiast 5,95 zł (w zależności od skali, czasami takie błędy będą wyłapane przez brokera i nie pójdą na rynek). Możliwość wykradnięcia danych do kont bankowych i maklerskich oraz włamania do platform handlu także należą do tej grupy.
Czy to już wszystkie ryzyka? Niestety nie. Jest ich o wiele więcej np. ryzyko płynności związane z niskimi obrotami w handlu danym instrumentem, a także ryzyka związane z konkretnymi typami aktywów lub instrumentów finansowych np. ryzyko dywidendy (ang. dividend risk) przy handlu opcjami. Myślę, że nie ma sensu wypisywać wszystkich znanych ryzyk i zagrożeń. Tworząc ten przydługi wstęp chciałem pokazać tylko, że ryzyko w inwestowaniu faktycznie istnieje. Zatem obawy przed lokowaniem pieniędzy na rynku finansowym mogą być jak najbardziej uzasadnione.
Jaki z tego wniosek?
Na pewno nie taki, że inwestowanie trzeba sobie odpuścić. Jadąc samochodem możemy mieć wypadek. Nie oznacza to, że mamy nie jeździć samochodami, jednak niekoniecznie musimy na drogach osiedlowych rozpędzać się do prędkości bolidów z Formuły 1. W inwestowaniu, tak jak w życiu, niektóre ryzyka trzeba zaakceptować, innych unikać, a inne minimalizować. Podobnie jak w życiu każdy trochę inaczej skalkuluje swoją subiektywną ocenę tego, co dla niego jest akceptowalnym ryzykiem. Spróbujmy zrozumieć, jak ludzka psychika działa w tym zakresie.
Strata – czyli to, co nas boli
Zacznijmy od jakieś prostej sytuacji. Wyobraźmy sobie, że inwestujemy 10 tys. złotych w akcje, ale możemy mieć tylko dwa scenariusze wyników. W pierwszym scenariuszu mamy gwarancję, że po roku zarobimy 20%, czyli 2000 zł. W drugim scenariuszu mamy 50% szans na zarobienie 4000 złotych (40%) i 50% szans na stratę 2000 złotych (-20%). Jak łatwo policzyć*, wartość oczekiwana obydwu inwestycji to 2000 złotych. Którą inwestycję byś wybrał? Jeśli myślisz jak większość osób, to wybierzesz pierwszy scenariusz. Dlaczego? O tym w dalszej części wpisu.
*W opcji pierwszej wartość oczekiwana to: 100%*2000 zł = 2000 zł, natomiast w drugiej: 50%*4000 zł + 50%*(-2000 zł) = 2000 zł
Odpowiedz proszę jeszcze na 2 poniższe pytania.
Sytuacja 1: Co byś wolał?
A. Dostać 900 złotych, czy
B. 90% szansy na wygranie 1000 złotych?
Sytuacja 2: Co byś wolał?
A. Stracić 900 złotych, czy
B. 90% szansy na przegranie1000 złotych?
Jakie są Twoje odpowiedzi? Czy w obydwu sytuacjach podjąłbyś ryzyko?
Dla każdej z powyższych sytuacji warianty A i B mają taką samą wartość oczekiwaną. Różnica polega na tym, że w sytuacji 1 możemy zyskać 900 zł, a w drugiej stracić 900 zł. Człowiek „idealnie” racjonalny w obydwu sytuacjach wybrałby takie same warianty odpowiedzi (tylko A, albo tylko B).
W prawdziwym życiu ludzie nie podejmują jednak racjonalnych wyborów tj. opartych na rachunku prawdopodobieństwa – traktują inaczej zyski i straty. Badania pokazują, że w pierwszym pytaniu ankietowani wybierają w większości pewny zysk (wariant A), a w drugim wolą niepewną stratę (wariant B) [2].
Nikt nie lubi tracić tego, co posiada. Awersja do strat, moim zdaniem, jest jednym z najbardziej podstawowych i najważniejszych aspektów w myśleniu o inwestowaniu. Właśnie to, jakie jest nasze podejście do strat inwestycyjnych (nawet tych przejściowych tj. niezrealizowanych/papierowych), określa naszą faktyczną skłonność do ryzyka inwestycyjnego.
Z pomocą przychodzą nam tutaj badania przeprowadzone przez Daniela Kahnemana i Amosa Tverskiego, którzy już w latach 80-tych XX wieku zauważyli i zbadali szalenie ważną zależność dotyczącą zysków i strat (która działa także przy inwestowaniu). Wniosek z badań był jasny: ludzie nie reagują na zyski i straty z taką samą siłą. Znalezienie na ulicy 100-złotowego banknotu (zysk) cieszy, ale gdy porównamy to odczucie ze zgubieniem 100-złotowego banknotu (strata), to na skali emocji znacznie silniej odczuwamy stratę niż zysk . Różnica ta wcale nie jest mała, a ból z utraty tego, co posiadamy, może być nawet dwa razy bardziej dotkliwy niż radość z zysku, tzn. aby mentalnie mniej więcej odrobić stratę po zgubieniu „stówki”, musielibyśmy znaleźć banknot 200-złotowy[3]. Można to zobrazować za pomocą krzywej S:
Jeśli uważasz, że sam nie podlegasz temu zjawisku, to zapraszam Cię do pewnego eksperymentu. Postaraj się wyczuć swoją pierwszą reakcję po przeczytaniu dwóch poniższych pytań:
- Czy mógłbyś się utrzymać za 80% swoich obecnych dochodów?
- Czy mógłbyś się obyć bez 20% swoich obecnych dochodów?
Matematycznie i ekonomicznie rzecz biorąc, są to takie same pytania i odpowiedź na nie powinna być taka sama. Jednak w pierwszym pytaniu określamy nasz przyszły stan posiadania, natomiast w drugim podkreślamy stratę 20% bieżących dochodów. Nie wiem jak poszło Tobie i czy poczułeś minimalną różnicę między tymi pytaniami, ale przeciętny ankietowany dużo częściej odpowiada twierdząco na pierwsze pytanie niż na drugie[5]. Eksperyment ten pokazuje dwie rzeczy. Po pierwsze, awersja do strat jest silnie zakorzeniona w naszej psychice i może działać nawet na gruncie podświadomości, a po drugie (do czego jeszcze wrócę), samo sformułowanie pytania może doprowadzić do innej odpowiedzi.
Subiektywne poczucie szczęścia
Wyobraźmy sobie, że rynek danego aktywa zazwyczaj rośnie i daje w długim horyzoncie czasu dodatnią stopę zwrotu. Okresowo stopa ta się waha, cena aktywa raz idzie w górę a raz w dół. Zobrazujmy to na dwóch wykresach.
Na pierwszym wykresie szara linia odzwierciedla wahania ceny danego aktywa, natomiast granatowa prezentuje obiektywną wartość inwestycji. Cena aktywa na rynku fluktuuje wokoło ceny godziwej.
Drugi wykres prezentuje nasze subiektywne poczucie (złota linia) zadowolenia z danej inwestycji. Założone zostało tutaj, że straty mentalnie odczuwamy dwa razy bardziej dotkliwie, zatem kiedy rynek spada, nasze poczucie zadowolenia z inwestycji spada dużo bardziej gwałtownie, a odrobienie strat nie przywraca już tego samego poziomu zadowolenia.
Awersja do strat powoduje, że w inwestowaniu popełniamy dwa bardzo częste błędy. Zbyt szybko sprzedajemy akcje przynoszące zyski, aby owych zysków nie stracić. Natomiast w przypadku akcji przynoszących straty, potrafimy trzymać je w nieskończoność, ponieważ nie chcemy dopuścić do siebie świadomości zrealizowania straty – w tym drugim wypadku pojawia się jeszcze bias zwany efektem posiadania, który dodatkowo utrudnia nam sprzedawanie akcji (czujemy się do nich mentalnie przywiązani, bo to przecież „nasze” akcje).
Jak sobie radzić z awersją do strat?
Okazuje się, że jednym z możliwych rozwiązań jest zmiana perspektywy. Wraz z wydłużeniem horyzontu inwestycyjnego (np. stosowaniem perspektywy emerytalnej) i przedstawianiem stóp zwrotu oraz parametrów ryzyka w tym przedziale czasu, mechanizm awersji do ryzyka słabnie. Przyjmowanie długoterminowej perspektywy sprawia, że awersja do ryzyka odgrywa mniejszą rolę[6], choć nadal pozostają problemy związane z bieżącymi wahaniami na rynku, nawet po obraniu dobrej długoterminowej strategii. W tym wypadku ja (i wielu innych autorów) sugeruję, żeby po prostu nie zaglądać na rachunek maklerski zbyt często. Czasem dosłownie raz albo kilka razy do roku w zupełności wystarczy. Zbyt częste podglądanie środków ulokowanych w programach emerytalnych zazwyczaj nie sprawi, że poczujemy się lepiej.
Osoby odczuwające bardzo silną awersję do strat (nie akceptujące nawet przejściowych strat) powinny zastanowić się, czy produkty oszczędnościowe, typu konta bankowe i lokaty, są faktycznym rozwiązaniem. Nie widzimy tam zazwyczaj zmienności, gdyż nie są one notowane na rynkach. Czy jednak sam fakt braku obserwacji zmienności nie jest aby zbyt wysoką ceną, jeśli tak czy siak na koniec osiągniemy realną stratę? Z powodu inflacji jest ona zazwyczaj pewna, mimo że nominalnie jej nie zobaczymy. Pozostawiam to do własnego przemyślenia.
Skłonność do unikania straty można też wykorzystać na naszą korzyść
Jak już wspominałem, sposób, w jaki przedstawimy dany temat lub zadamy pytanie, może wpływać na to, jakie działanie lub decyzję podejmiemy.
W pewnym badaniu na temat oszczędzania na emeryturę przygotowano dwie wersje programu emerytalnego[7]. W pierwszej wersji pracownik mógł wpłacić dowolną kwotę na konto emerytalne, a pracodawca podwajał jego wpłatę (do kwoty $500), czyli jeśli pracownik wpłacił $100, pracodawca dorzucał kolejne $100. Prosty system i dość dobra zachęta do oszczędzania. Dla pracodawcy maksymalny miesięczny koszt benefitu na jednego pracownika to $500. W drugim wariancie eksperymentu sytuacja była inna. Pracownicy na starcie otrzymywali $500 dolarów na swoje konto emerytalne. Jeśli do końca miesiąca sami również wpłacili na swoje konto $500, to pozostawała na nim cała kwota od pracodawcy. Jeśli wpłacili mniej – z konta zabierana była różnica (np. jeśli pracownik wpłacał tylko $400, to z $500 od pracodawcy zabierano $100). Koszt pracodawcy był taki sam jak w wariancie pierwszym. Pracownicy, którzy nie wpłacili pełnych $500 dolarów przed końcem miesiąca otrzymywali powiadomienie, że część kwoty pracodawcy może im przepaść. Zapewne domyślasz się, która opcja skutkowała większą kwotą zaoszczędzonych pieniędzy na emeryturę.
Podobnie działają mechanizmy rejestracji w pewnych programach, w których opcja domyślna to „opt in” (zapisanie do programu) – to osoba zapisana musi dokonać pewnego (chociażby minimalnego) wysiłku, aby nie skorzystać z domyślnej opcji. Na zasadzie tej działa między innymi PPK w Polsce, gdzie pracownik sam musi zrezygnować z uczestnictwa w programie, inaczej zostanie automatycznie do niego zapisany.
W prawdziwym życiu raczej nie znajdziemy się w sytuacji takiej, jak opisany wyżej program emerytalny w wersji drugiej, jednak chciałem pokazać, że dobrze wykorzystana awersja do strat może działać na naszą korzyść. Pomyśl np. o limitach na IKE i IKZE, które co roku przepadają bezpowrotnie – można o nich myśleć jak o faktycznej stracie.
Po co tu jesteśmy?
Nikt nie lubi tracić pieniędzy. Dwie główne zasady Warrena Buffeta brzmią:
Zasada nr 1: nie trać pieniędzy
Warren Buffet
Zasada nr 2: patrz na zasadę numer 1
Chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że inwestujemy pieniądze, aby zarobić. W pogoni za stopami zwrotu musimy jednak pamiętać, że każda, absolutnie każda inwestycja będzie związana z pewnym ryzykiem. Chęć odcięcia się od wszelkich ryzyk (strat) jest równoznaczne z wyrzeczeniem się zysków. Trzeba jasno powiedzieć, że inwestując nie da się zawsze uniknąć przejściowych spadków wartości kapitału. Jest to wpisane w naturę inwestowania oraz wynika ze zmienności rynków oraz cykli koniunkturalnych. Jeśli ktoś nie może zaakceptować żadnych wahań, to po prostu nie może inwestować, a jedynie korzystać z produktów oszczędnościowych. Niestety takie podejście wydaje mi się zbyt konserwatywne i jest z góry skazane na porażkę (środki zostaną objęte korozją inflacji). W inwestowaniu należy przede wszystkim zwrócić uwagę na permanentną (trwałą) utratę kapitału, kiedy to zainwestowana kwota faktycznie przepada. Natomiast wahania, czyli zmienność inwestycji to naturalny element pomnażania pieniędzy.
Zmienność ta zależy przede wszystkim od danego aktywa, a tak, jak wspominałem na początku jest ona utożsamiana z ryzykiem.
Odchylenie standardowe jest najczęściej stosowanym standardem do oceny ryzyka. Myślę, że warto zobrazować je na przykładzie kilku popularnych portfeli. W tym celu przygotowałem symulacje portfeli opartych o duże spółki amerykańskie i obligacje skarbowe Stanów Zjednoczonych. Wszystkie opisane dalej w artykule stopy zwrotu, zmienność oraz maksymalne obsunięcia kapitału będą bazować na danych z portfoliovisualizer.com. Część akcyjna symulowana jest duże spółki amerykańskie z indeksu S&P500 w oparciu o dane: Professor Kenneth French’s Research Data1 1972-1976 oraz Vanguard 500 Index Fund (VFINX) 1977+. Część obligacyjna oparta jest rentowność amerykańskich obligacji 10 letni – FRED Interest Rate Data (10-year maturity).
Analiza dotyczy okresu 50 lat: od 1972 do 2022. Rebalancing robiony jest co roku, bez dopłat, bez podatków i kosztów transakcyjnych. Stopa inflacji oparta jest o wskaźnik CPI ze Stanów Zjednoczonych, walutą bazową jest USD (nie ma zmienności względem waluty).
Dane opracowane dla 6 portfeli, liczba pierwsza określa udział w portfelu akcji, a druga obligacji, np. 80/20 oznacza, że 80% udziału to akcje, a 20% obligacje.
Odchylenie standardowe bardzo ładnie oddaje zachowanie się zmiennej w rozkładzie normalnym. Problem w tym, że takie zmienne jak ceny akcji i innych instrumentów finansowych nie mają rozkładów normalnych. Zachowanie się cen instrumentów finansowych opisywane jest poprzez rozkłady o tzw. grubych ogonach (ang. fat tails). Grubość ogonów na wykresach oznacza, jak często zmienna (np. ceny akcji) osiągają skrajne wartości – bardzo niskie lub bardzo wysokie. Odchylenie standardowe natomiast nic nam o tych skrajnych i najbardziej emocjonalnych momentach nie mówi. Co więcej, jeśli błędnie założymy, że ceny akcji zachowują się zgodnie z rozkładem normalnym (czyli dość przewidywalnie), to odchylenie standardowe może ukryć przed nami, że ryzyko bardzo dużych spadków jest istotnie większe niż wynikałoby z tej miary.
Nie będę tutaj pastwił się nad odchyleniem standardowym jako mierze ryzyka w inwestowaniu. Chcę tylko zaznaczyć, że opisuje ono jak wygląda typowe „wahanie” ceny na danym instrumencie. Porównałbym to do morza i fal. Dzięki odchyleniu standardowemu możemy zobaczyć jak silne są fale (zmienność) i jak łódka (cena akcji) unosi się w górę i w dół przez większość dni w roku. Daje to pewien obraz konkretnego akwenu (aktywa) – istnieją akweny bardziej wietrzne, z wyższymi falami i spokojniejsze (z mniejszymi falami). W typowych warunkach opis zmienności ma pewien sens. Natomiast sytuacja całkowicie zmienia się kiedy przychodzi sztorm. Fale osiągają wówczas rozmiary, które na co dzień wydają się niewyobrażalne. Wtedy potrzebujemy całkiem innego parametru i „zmienność możemy wyrzucić za burtę”.
Miara progu bólu – maksymalne obsunięcie kapitału
W przygotowaniu się na sztormy w inwestowaniu może nam pomóc określenie maksymalnego obsunięcia kapitału (ang. maximum drawdown). O ile nie wiemy kiedy taki sztorm nadejdzie, o tyle jednego możemy być pewni – kiedyś na pewno to nastąpi. Nie wiadomo jakiego rozmiaru przyjdą wtedy fale i jak rozkołyszą one nasz portfel inwestycyjny. Nikt tego nie wie. Jedyne co wiemy, to jak takie zjawiska wyglądały w przeszłości. Historyczne maksymalne obsunięcia kapitału dają nam możliwość wyobrażenie sobie jak może wyglądać przyszły sztorm.
Załóżmy, że inwestujesz tylko w indeks akcji amerykańskich. Łatwo sprawdzić, że w ciągu ostatnich 100 lat taki portfel tracił wielokrotnie na wartości ponad 50% swojej wyceny. Po pewnym czasie (zazwyczaj po wielu latach) odrabiał straty, co nie zmienia faktu, że przejściowo przynosił inwestorom gigantyczne straty. Skoro takie zjawiska występowały w przeszłości, to raczej nie ma co się łudzić, że nie pojawią się w przyszłości – byłoby to po prostu naiwne.
Dlatego sądzę, że bardzo istotne jest rozumienie jak dane aktywo zachowywało się historycznie, zwłaszcza pod kątem maksymalnych strat dla danego portfela. Nie ma co się oszukiwać, nie każdy jest w stanie zaakceptować obsunięcie kapitału rzędu 50% i więcej, dlatego warto komponować portfel inwestycyjny o taką wartość maksymalnego obsunięcia, którą dany inwestor jest w stanie znieść.
Mnie osobiście wydaje się, że inwestowanie w portfel 100% akcji jest dla wielu zbyt dużym psychicznym wyzwaniem. Pamiętaj, że jeśli myślisz o inwestowaniu w akcje, nigdy nie dojdziesz do zerowego obsunięcia kapitału– jest to nierealne! Z tego powodu akcje łączy się z innymi aktywami, np. obligacjami. Portfel 60% akcji amerykańskich i 40% amerykańskich obligacji (w USD) tracił maksymalnie około 30% swojej wartości. Różnica między ponad 50% a 30% jest już spora, ale dla wielu osób nadal za mało konserwatywna. Jeśli 30% obsunięcia to wciąż za dużo, można dodać do portfela inne składniki np. złoto, obligacje EDO (jeśli myślimy w perspektywie złotówkowej) itd., aż dojdziemy do akceptowalnego parametru spadku kapitału.
Ciekawostka: patrzyłem na dane po 1972 roku. Należy zwrócić uwagę, że sięgając dalej w przeszłość, znaleźlibyśmy momenty, w których maksymalne obsunięcia były nawet wyższe niż 50%. Jeśli interesują Cię takie historyczne dane, zajrzyj do wpisu na blogu System Trader.
Jak przygotować symulację maksymalnego obsunięcia kapitału?
Obecnie istnieje wiele narzędzi (w tym darmowych), pozwalających ocenić maksymalne obsunięcia danego typu portfela. Wystarczy wskazać przybliżony skład naszego portfela i na bazie wybranego okresu otrzymamy informację o tym, jak zachowywał się on w tym czasie. Zazwyczaj darmowe narzędzia nie sięgają historycznie bardzo daleko – maksymalnie do lat 70-80’ ubiegłego wieku. Jednak 50 lat historii jest lepsze niż nic. Wiele takich narzędzi znajdziesz we wpisie – analiza historyczna portfeli. Jeśli w Twoim portfelu znajdują się obligacje takie jak EDO, które nie mają de facto zmienności rynkowej, w symulacji możesz zastąpić je gotówką. Na potrzeby analizy dobrze odda to zmienność i maksymalne obsunięcie, choć mniej precyzyjnie faktyczną stopę zwrotu.
Warto patrzeć na portfel jako całość, a nie skupiać się tylko na maksymalnym historycznym obsunięciu jednego aktywa. Właśnie po to ma się portfel inwestycyjny, aby w sytuacji, gdy wartość jednego aktywa solidnie spada, inne mogły zyskiwać lub spadać wolniej. Historycznie mimo wielkich recesji i krachów, rzadko wartość wszystkich aktywów spadała jednocześnie, a tym bardziej osiągała swoje rekordowe obsunięcia.
Pamiętaj też, że historyczne maksymalne obsunięcie kapitału kiedyś nie było historyczne. Przyszłość jest nieznana i może się zdarzyć, że padną nowe rekordy obsunięcia kapitału.
Chcąc podążać za pewną strategią inwestycyjną lub inwestując w konkretny produkt/ aktywo, spojrzenie na maksymalne obsunięcie kapitału wydaje się kluczowe. Jest to warunek brzegowy, gdyż jeśli głębokość historycznego obsunięcia nie jest przez nas akceptowalna, to dana inwestycja nie jest dla nas.
Czy jesteś w stanie zawczasu ocenić, że wytrzymasz dane obsunięcie? Chyba tylko czas może to zweryfikować, jednak pod koniec wpisu spróbujemy spojrzeć na pewne parametry, które mogą pomóc odpowiedzieć Ci na to pytanie.
Czy nie oczekujemy za wiele?
Biorąc pod uwagę opisane powyżej miary, możemy wskazać, jak na przestrzeni ostatnich 50 lat zachowywały się klasyczne portfele akcji i obligacji – tzn. określić jaką miały one zmienność oraz jakie było ich obsunięcie kapitału. Pozwoli to uchwycić jakie historycznie stopy zwrotu można było osiągnąć przy danym poziomie ryzyka.
Mając jakiś punkt odniesienia, warto zestawić te dane z oczekiwaniami uczestników rynku. Jako benchmark potraktuję relatywnie nowe badanie z 2021 roku: „Długoterminowe oszczędzanie i inwestowanie Polaków oraz usługa doradcza[8], a szczególnie jedno pytanie, związane z doświadczaniem strat.
Wykres prezentuje dane z badania w odpowiedzi na pytanie: Czy podejmując decyzję o inwestowaniu środków, jest Pan(i) gotów zaakceptować ryzyko utraty części zainwestowanych środków?
Powyższe dane, o ile bardzo mnie nie dziwią, to jednak dość mocno smucą. W próbie podstawowej widzimy, że 1/3 osób nie jest w stanie zaakceptować żadnej straty, nawet przejściowej, czyli automatycznie wypada z większości rozwiązań inwestycyjnych. Jedyne co jej pozostaje to oszczędzanie lub aktywa rzeczowe, gdzie przejściowych strat zazwyczaj nie widać tak łatwo jak przy aktywach finansowych. Moim zdaniem nie jest to najgorsze. Patrząc szerzej: 73% osób z próby podstawowej (prawie ¾) nie akceptuje straty większej niż 10%, nawet zakładając, że jest to strata tylko przejściowa. Portfel takich osób, jeśli już zdecydują się one na inwestowanie w akcje i obligacje, będzie musiał być ekstremalnie konserwatywny ze śladowym udziałem akcji.
Bazując na danych amerykańskich, z pominięciem ryzyka walutowego do złotówki, każdy z portfeli (nawet te oparte głównie o obligacje) miał przejściowe obsunięcia kapitału większe niż 10%. Oceniając ryzyko strat, nawet przy użyciu odchylenia standardowego i zakładając (błędnie!) że stopy zwrotu mają rozkład normalny, to w każdym z portfeli istnieje 15% szansy na to, że jego wartość spadnie o jedno odchylenie standardowe w dół od średniej (np. dla portfela 60/40, którego przeciętna roczna stopa zwrotu wynosiła 5%, a odchylenie standardowe prawie 10%, istnieje 15% szans, że w danym roku jego wartość spadnie o co najmniej 5%). Uwzględniając fakt, że stopy zwrotu jednak nie podlegają rozkładowi normalnemu, należałoby założyć, że prawdopodobieństwo to będzie większe.
Większość osób oczekuje, że wartość inwestycji będzie dużo mniej zmienna niż wynika to z danych historycznych. Zrozumienie tego, jak faktycznie mogą kształtować się te wyniki oraz skonfrontowanie się ze swoimi oczekiwaniami jest pomocne, aby nie zawieść się już na starcie i dobrać aktywa w stosownych proporcjach.
Dobra Michał, napisałeś już całkiem długi wstęp o samym ryzyku, ale jak faktycznie tę zdolność do ryzyka określić we własnym indywidualnym przypadku? Odpowiedz na pytanie zawarte w tytule, bo nikt nie ma na całego weekendu na czytanie. Do brzegu!
Wszyscy czytelnicy
Jak faktycznie ocenić swoją skłonność do ryzyka?
Powyżej dużo pisałem na temat ryzyka. Ryzyko i zyski, to bezsprzecznie dwie strony tej samej monety. Poznaliśmy czym jest awersja do strat i wiemy już, że jest to naturalny element ludzkiej psychiki. Dowiedzieliśmy się, że zmienność, chociaż czasem może być przydatnym parametrem do oceny ryzyka, nie opisuje całego ryzyka inwestycyjnego. Wiemy, że rynki są zmienne i historycznie zdarzały się momenty, kiedy portfele inwestycyjne traciły nawet większość swojej wartości. Teraz spróbujemy zebrać razem wszystkie te informacje i spróbować odpowiedzieć na niezwykle trudne pytanie: jaka jest Twoja indywidualna skłonność do ryzyka?
Przy ocenie skłonności do podejmowania ryzyka weźmiemy pod uwagę kilka parametrów, w dwóch kategoriach: zdolność do podejmowania ryzyka i chęć do podejmowania ryzyka.
Zdolność do podejmowania ryzyka
Zdolność do podejmowania ryzyka (ang. risk ability lub ang. risk capacity) stara się w miarę obiektywnie określić, jakie skutki może mieć dla Ciebie dana decyzja finansowa. Inaczej rzecz ujmując, czy możesz pozwolić sobie na podjęcie danego ryzyka, nawet jeśli założysz najgorszy scenariusz.
Parametrami są tutaj przede wszystkim zasobność portfela oraz horyzont inwestycyjny. Im więcej majątku posiadamy, tym strata jego części będzie mniej dotkliwa, gdyż i tak pozostanie nam dużo. Tutaj należy patrzeć nie tylko kwotowo, ale także ocenić udział procentowy pojedynczej inwestycji w stosunku do całości posiadanego majątku. Jeśli posiadamy 10 różnych inwestycji po milion złotych każda, to nawet 100% permanentna strata na jednej z nich nadal zostawia nas z 9 milionami. Relacja jest tutaj prosta: im więcej majątku, tym większa zdolność do podejmowania ryzyka.
Kolejnym parametrem jest struktura i poziom dywersyfikacji inwestycji. Zainwestowanie majątku w różne aktywa zmniejsza narażenie na stratę całości, co podnosi zdolność do podejmowania ryzyka.
Przypomnę, że wraz ze wzrostem horyzontu inwestycyjnego spada awersja do ryzyka. Czas może dać nam możliwość przetrwania danego etapu cyklu koniunkturalnego i odrobienie przejściowych strat (wahań rynku). W strategiach pasywnych działających na zasadzie „kupuj, trzymaj i zapomnij”, czas odgrywa niezwykle istotną rolę, gdyż pozwala on na zadziałanie statystycznych prawidłowości, które obserwowaliśmy w przeszłości np. takich zjawisk jak regresja do średniej. W ciągu roku może wydarzyć się wszystko, 5 lat będzie stabilniejsze, ale w perspektywie dekad, zawirowania i spadki z pojedynczych lat nie będą już wyglądać tak strasznie. Widać to na wykresach – im dłuższy okres ustawimy, tym wykres zdaje się być bardziej wygładzony. Małe dołki na nim symbolizują wtedy gigantyczne ruchy, spadki nawet o 50% wartości portfela – przykład poniżej. Zatem im dłuższy horyzont inwestycji, tym zazwyczaj wyższa zdolność do podejmowania ryzyka.
Wykres indeksu S&P500 za ostatnie 100 lat – skala logarytmiczna. Coś, co na wykresie wydaje się praktycznie gładką, pnącą się do góry linią, w rzeczywistości było gigantyczną huśtawką. Mały dołek około roku 2000 to czas, kiedy w ciągu 3 lat (między 2000 i 2003 rokiem) indeks tracił blisko połowę swojej wartości. Na wykresie jest to prawie niedostrzegalne. Źródło Stooq.pl.
Wykres w skali liniowej. Perspektywa ta wydaje się już całkiem wygładzona. Spadków z końcówki lat 20’ oraz lat 70’ w praktyce wcale na nim nie widać, mimo że obsunięcia były wtedy bardzo dotkliwe. Źródło stooq.pl
Pytania, które pomogą Ci ocenić swoją zdolność do ryzyka:
- Na jak długo pragniesz zainwestować daną kwotę?
- Jaki jest Twój wiek (ile lat masz na odrobienie potencjalnej straty)?
- Jak będzie wyglądać Twoja sytuacja finansowa jeśli stracisz wszystkie środki z danej inwestycji?
- Jaki procent całego Twojego majątku będzie stanowić dana inwestycja?
- Czy masz odłożony kapitał, którego nie inwestujesz i służy Ci jako poduszka bezpieczeństwa?
- Jaki procent Twoich miesięcznych lub rocznych dochodów będzie stanowić dana inwestycja?
- Jakie zobowiązania posiadasz i jaki udział Twojego majątku one stanowią?
Chęć do podejmowania ryzyka
Drugą kategorią jest chęć do podejmowania ryzyka* (ang. risk willingness lub ang. risk tolerance), czyli określenie tego, jak duże ryzyko konkretna osoba jest w stanie na siebie wziąć, jaka jest jej tolerancja na potencjalne straty oraz zmienność wyników. Jest to kategoria subiektywna, ale nie mniej ważna.
*czasami to pojęcie tłumaczy się jako właśnie skłonność do ryzyka, jednak celowo przetłumaczyłem je jako „chęć”. Dla mnie skłonność do ryzyka jest pojęciem szerszym, łączącym w sobie zdolność oraz chęć.
W tej kategorii można wskazać 4 główne parametry:
Wrodzona skłonność do ryzyka. Zarówno w finansach jak i w innych aspektach życia, jedni wolą bardziej ryzykowne aktywności, a inni są bardziej spokojni i starają się zawsze dmuchać na zimne. Zapewne jest to uwarunkowane genami oraz wychowaniem, które otrzymaliśmy w dzieciństwie. Niezależnie od tego, skąd ta wrodzona skłonność do ryzyka pochodzi, można uznać, że jest to czysto subiektywna preferencja, tak jak chociażby ulubiony kolor.
Doświadczenie. Nasze przeszłe kontakty ze światem finansów wywierają ogromny wpływ na nasze podejście do inwestowania. Osoba, która raz straciła znaczące dla niej pieniądze na funduszu inwestycyjnym lub na giełdzie, będzie zazwyczaj dużo ostrożniej podchodzić do kolejnych inwestycji. Niektórzy mają tak złe doświadczenia i tak się sparzyli inwestując w akcje, że giełdę przyrównują do kasyna. Może być też na odwrót, kiedy to z powodu początkowych dobrych wyników dana osoba może łatwo bagatelizować ryzyko i mieć wrażenie „bycia niepokonanym”.
Wiedza. Rozumienie mechanizmów działających w inwestowaniu oraz przygotowanie teoretyczne oddziałuje na skłonność do ryzyka. Dzięki wiedzy możemy zracjonalizować nasze doświadczenie i spojrzeć na nie w sposób bardziej obiektywny. Wydawać by się mogło, że im większa wiedza, tym większa chęć do podejmowania ryzyka, jednak nie zawsze tak jest. Lepsze zrozumienie ryzyk, jakie mogą wystąpić w inwestycji, czy pułapek czekających w danej formie inwestowania, może sprawić, że przyjmiemy ostrożniejsze podejście. Wiedza na pewno pomaga podejmować bardziej świadome decyzje, ale nie zawsze przekłada się to na większą „chęć”.
Stan fizyczny oraz samopoczucie. Nie należy ignorować stanu, w jakimś się znajdujemy w momencie podejmowania danej decyzji. Jeśli jesteśmy ogólnie zadowoleni, to chętniej zdecydujemy się na bardziej ryzykowne działania. Odwrotnie, kiedy jesteśmy zmęczeni i niewyspani, chęć do podejmowania ryzyka spada. Powiedzenie, że dobrze jest się przespać przed podjęciem ważnej decyzji, także i w tym wypadku jest trafne.
Pytania, które pomogą Ci określić swoją chęć do podjęcia ryzyka:
- Czy inwestowałeś wcześniej w dany produkt/na danym rynku?
- Jakie masz doświadczenie w tego typu inwestycjach?
- Czy masz odpowiednią wiedzę związaną z tą inwestycją? (rozumiesz w co inwestujesz i dlaczego?)
- Jak poczujesz się, jeśli stracisz zainwestowane pieniądze?
- Jak Ty oraz Twój partner/partnerka zareagujecie na przejściowe straty w wysokości 20%, 30% albo nawet 50%?
- W jakim nastroju jesteś podejmując decyzję inwestycyjną? Czy jesteś wypoczęty?
- Czy z natury jesteś osobą bardziej ostrożną, czy ryzykowną?
- Jakie emocje towarzyszą Ci przy podejmowaniu danej decyzji? Czy jest to euforia, ekscytacja, a może strach i dyskomfort?
Podoba Ci się ten wpis? Dodaj mnie do swoich social mediów i czytaj nowe wpisy na bieżąco :)
Połączenie zdolności i chęci do ryzyka
Mając oszacowaną własną zdolność (na ile możesz sobie pozwolić) oraz chęć (na ile chcesz sobie pozwolić) do ryzyka, chyba najsensowniejszym rozwiązaniem jest podejmowanie decyzji w sposób konserwatywny[9].
Osoba, która ma wysoką zdolność do ryzyka, ale niską chęć, powinna ustalać profil ryzyka jako niski, bo nawet jeśli dzięki np. długiemu horyzontowi inwestycyjnemu może pozwolić sobie na większe straty, to jednak będzie się z takim ryzykiem źle czuła – jej skłonność do ryzyka jest niska. Jeśli osoba ma niewielki kapitał i mało zdywersyfikowane inwestycje (niska zdolność do ryzyka), a jednocześnie ocenia się jako osobę umiarkowanie ryzykowną (średnia chęć do ryzyka), to także powinna kierować się niższym parametrem i wybrać niski profil ryzyka. Nie jest to zero-jedynkowa arytmetyka. Samo ustalenie własnej zdolności i chęci do ryzyka jest do bardziej sztuką niż nauką. Jednak mam nadzieję, że spojrzenie na temat z dwóch perspektyw pomoże Ci lepiej „oszacować” własną skłonność do ryzyka.
Nawet osoby posiadające dużą zdolność do ryzyka mogą mieć niewielką mentalną chęć do ryzyka. Za duże ryzyko to nerwy i strach. Branie na siebie ryzyka nieadekwatnego do skłonności raczej nie kończy się dobrze i zazwyczaj prowadzi do błędnych lub pochopnych decyzji.
Znając pojęcie maksymalnego obsunięcia kapitału, warto też pomyśleć jaki jego stopień jesteśmy w stanie zaakceptować na całym naszym portfelu inwestycyjnym – będzie to próg bólu, który ma sygnalizować do jakich portfeli/inwestycji nie powinniśmy się zbliżać.
Życie zweryfikuje
Tak naprawdę jeśli dana osoba nie przeżyła silnych spadków w inwestycjach, to bardzo trudno jest jej wyobrazić sobie, jak zachowa się w takiej sytuacji, jakie faktycznie emocje i obawy będą jej towarzyszyć.
Nie jesteśmy robotami. Emocje są najgorszym doradcą w inwestowaniu, zatem trzeba starać się dobierać inwestycje tak, aby emocje miały jak najmniejsze szanse na zabranie prawa głosu w podejmowaniu decyzji.
Należy mieć świadomość, że istnieje różnica między deklarowaną a rzeczywistą skłonnością do ryzyka. Niestety, tylko życie potrafi zweryfikować, jak duża jest ta różnica. Oznacza to także, że skłonność do ryzyka nie jest dana raz na zawsze. Zmienia się za sprawą zdolności do podjęcia ryzyka, ale także naszych doświadczeń i wiedzy.
Największym wrogiem w inwestowaniu jesteśmy my sami – nasze emocje oraz psychika
– każdy inwestor z chociażby kilkuletnim stażem
Błędny poznawcze
Emocje to nie jedyny problem w inwestowaniu. Innym ważnym elementem są błędy poznawcze. Są to różnego rodzaju heurystyki myślenia, kiedy nasz mózg stara się „pójść na skróty” w formułowaniu pewnych wniosków lub przekonań.
Znajomość błędów poznawczych nie sprawi, że od razu magicznie ich unikniemy, lecz może pomóc w porę się zreflektować. Jeśli chcesz dowiedzieć się, na czym polega błąd potwierdzenia, efekt posiadania lub preferowanie rodzimego rynku nad inne (ang. home bias), koniecznie zapoznaj się z wpisem – Błędy poznawcze w inwestowaniu.
Pamiętajmy o swojej drużynie
Chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym ważnym elemencie, który został trochę pominięty w powyższych rozważaniach. Koncentrując się na własnej strategii inwestycyjnej i próbie dopasowania jej pod siebie, łatwo pominąć bliskie nam osoby. Moim zdaniem, przy podejmowaniu ryzyka inwestycyjnego warto uwzględnić też skłonność do ryzyka partnera/partnerki i jego/jej emocje związane z inwestowaniem.
Co, gdybyś musiał powiedzieć partnerowi lub partnerce, że Wasze oszczędności emerytalne skurczyły się o połowę? Jak bliska Ci osoba zareagowałaby, gdyby dowiedziała się, że w przeciągu miesiąca z waszych inwestycji wyparowało 20%/30%/40%? Nawet jeśli dla Ciebie to nie problem, nie wiadomo jak on/ona by się z tym czuli. Czy podejmując ryzyko wspólnym majątkiem (nawet jeśli to głównie Ty się tym zajmujesz), pytasz się partnera/partnerkę o zdanie? Czy tłumaczysz jemu/jej jakie są ryzyka przy podejmowaniu takiej decyzji i dlaczego akurat w taki sposób chcesz ulokować pieniądze? Pamiętaj, że inne osoby mogą mieć zupełnie różne emocje związane z inwestowaniem i nie należy ich bagatelizować. Jednocześnie ukrywanie jakichś inwestycji lub nieprezentowanie jej wyników, jest po prostu oszukiwaniem, a jak to często bywa, takie półprawdy mają krótkie nogi i wcześniej czy później wyjdą na jaw. Transparentność i szczerość uznaję za podstawę inwestowania w związku. Chyba nikt nie chciałby znaleźć się w sytuacji, w której sprawdzając konto maklerskie nagle widzi, że „brakuje” na nim kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Gdzie te ankiety?
Całkiem możliwe, że zakładając konto w instytucjach finansowych, zostałeś poproszony o uzupełnienie ankiety dotyczącej oceny Twojego profilu ryzyka. Badanie dopasowania produktów finansowych do potrzeb i wiedzy danego klienta wymusiła na instytucjach finansowych regulacja MIFID II (ang. Markets in Financial Instruments Directive). Najczęściej badanie to odbywa się poprzez uzupełnienie jednej krótkiej ankiety. Nie ma tu żadnego standardu i każda instytucja może stworzyć swoją własną wersję, dlatego można trafić na lepsze lub gorsze ankiety. Ja zazwyczaj trafiałem na ankiety słabe, których dobór pytań był, moim zdaniem, mocno nietrafiony – nie dotyczyły samej skłonności do ryzyka, a bardziej sprawdzały teoretyczny poziom mojej wiedzy o finansach.
Jeśli ktoś zna naprawdę dobrą ankietę MIFID II polskiej instytucji finansowej, to proszę napisz o tym w komentarzu – chętnie się nią zapoznam i dodam ją tutaj. Jednak na ten moment sam nie mogę żadnej takiej ankiety polecić.
Natomiast osobom znającym język angielski polecam quiz/ankietę „Investment Risk Tolerance Assessment”, która zadaje wiele ciekawych pytań związanych z podejściem do ryzyka, a niewiele pytań stricte sprawdzających wiedzę finansową. Quiz został stworzony przez Dr. Ruth Lytton z Virginia Tech and Dr. Johna Grable’a z University of Georgia. Można go znaleźć na stronie University of Missouri. Uważam, że jest to ankieta naprawdę godna polecenia, pozwalająca w bardzo krótkim czasie oszacować swoją ogólną chęć do podejmowania ryzyka.
Podsumowanie
Percepcja ryzyka inwestycyjnego jest złożonym tematem z pogranicza finansów, psychologii i ekonomii behawioralnej. Niestety każdy musi indywidualnie odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie ryzyko w inwestowaniu jest w stanie zaakceptować. Robiąc to trzeba pamiętać o własnej sytuacji materialnej, doświadczeniu, heurystykach poznawczych, a nawet samopoczuciu. Nie jest to łatwe zadanie. Błędne jest także założenie, że stopień awersji do ryzyka (która przykłada się na skłonność do ryzyka) będzie stała w czasie[10].
Mam nadzieję, że znając rodzaje ryzyk finansowych, lepiej rozumiejąc na czym polega awersja do strat, a także wiedząc czym jest zmienność, łatwiej będzie Ci oszacować, gdzie znajdujesz się na spektrum skłonności do ryzyka. Wychodząc od podejścia bardziej konserwatywnego zmniejszasz prawdopodobieństwo ulegnięcia emocjom związanym z inwestowaniem.
Fajnie jest uczyć się na cudzych błędach, ale nie ma inwestora, który nie popełniłby żadnego błędu. Ciebie też to nie ominie, ale nie zrażaj się. Z każdym błędem nabywasz doświadczenia, które może pomóc Ci zmniejszyć różnicę między deklarowaną, a faktyczną skłonnością do ryzyka.
Mam nadzieję, że wpis był dla Ciebie pomocny i może zainteresuje też Twoich znajomych. Jeśli masz jakieś uwagi, proszę podziel się nimi w komentarzu. Powodzenia, sądzę, że w gąszczu ryzyk będzie Ci ono potrzebne 🙂
Bez spamowania Ciebie mailami dowiesz się o nowościach na blogu i nie tylko 🙂
Polecam też bardzo ciekawy wpis na ten temat na blogu StockBroker.pl Artura Wiśniewskiego. Artykuł jest godny polecenia, rozbudowuje znacząco temat oczekiwań inwestorów i może stanowić dobre uzupełnienie tego wpisu.
[1] Źródło: „Ogólne zasady inwestowania” Krzysztof Jajuga FERK i KNF
[2] „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym” Daniel Kahneman, Media Rodzina 2022
[3] „Grosz do Grosza Jak wydawać mądrze i jak unikać pułapek finansowych” Dan Ariely i Jeff Kreisler, Wydawnictwo Samk Słowa, 2019
[4] Podobny wykres znajdziemy także w książce „Pułapki myślenia”, która polecałem wcześniej
[5] „Dlaczego mądrzy ludzie popełniają głupstwa finansowe” Bleksy G, Gilovich T Wydawnictwo Helion, 2010
[6] Dan Ariely i Jeff Kreisler „Grosz do Grosza…”
[7] Dan Ariely i Jeff Kreisler „Grosz do Grosza…”
[8] „Długoterminowe oszczędzanie i inwestowanie Polaków oraz usługa doradcza”, którego autorami są prof. Krzysztof Jajuga oraz Małgorzata Anczewska, przy współpracy z EFPA Polska (Mariola Szymańska-Koszczyc) (Data dostępu 1 maja 2023)
[9] Tak sugeruje także np. Marcin Iwuć w książce „Finansowa Forteca”, Warszawa 2020
[10] “Assessing Risk Aversion From the Investor’s Point of View” Antonio Díaz and Carlos Esparcia (data dostępu 19 kwietnia 2023)
Obrazek tytułowy z Image by storyset on Freepik